Film dłuży się niemiłosiernie, historia nie porywa, bohaterki komunikują się między sobą zdawkowymi półzdaniami. Ich zbliżenie było dla mnie całkowitym zaskoczeniem - przy tych kilku słowach, które ze sobą zamieniły, trudno było się spodziewać narodzin głębokiej przyjaźni, a co dopiero chemii. Liczyłem na intrygę (kim jest tajemniczy człowiek, przez którego siostra Heloise popełniła samobójstwo), zwrot akcji - tymczasem film okazał się być nieskomplikowanym harlekinem. Żeby to lepiej zobrazować - w miejsce Noemi Merlant podstawcie sobie w myślach dowolnego przystojnego młodzieńca, najlepiej o ciele Apollona. I jak? Wyszło tanie, kieszonkowe romansidło :P
Dodatkowo cały film wkurzały mnie w półotwarte usta Merlant. Mam nieodparte wrażenie, że ma przerost migdałka podniebiennego.
Nie zgadzam się. To reżyserskie i aktorskie arcydzieło. Zdjęcia zapierające dech. Opowieść złożona, wnikliwa, pełna wrażliwości. Piękna historia o miłości i walce o wewnętrzną wolność.
Nie musisz, ktoś ci karze? A na miejsce Adele Haenel możesz wstawić sobie słodką, śliczną i roześmianą panienkę, wąchającą kwiatki w ogrodzie, płaczącą i tęskniącą całymi dniami za swoim przyszłym, włoskim narzeczonym.
Generalnie zgodnie z zasadą "Gdyby babcia miała wąsy..." możesz sobie podstawiać pod każdą zastaną postać inne płcie, charaktery, dialogi, a w szerszym planie nawet miejsca i czas akcji - to będą wtedy po prostu zupełnie inne filmy. Co to w ogóle za zarzut?
Choć to i tak jakiś powiew świeżości, bo większości impregnowanych na "Portret" nie podoba się naburmuszona mina Adele Haenel. :D
Ha, a ja byłam przekonana, że naburmuszona mina Adele to największy walor kina w 2019 roku. :D
Dla mnie tak, albowiem Heloiza zyskała za jej sprawą niezły charakterek (poza tym, który i tak miała już w scenariuszu), no i ta rola była przecież od początku pisana przez Sciammę właśnie dla Haenel... i ja też sobie tego filmu z nikim innym na jej miejscu nie wyobrażam (choć to bardzo inteligentnie przewrotny casting). Co wciąż nie zmienia faktu, że wszędy czytam i słyszę o tym, że ludzi irytowała. NAWET po tym, co odegrała w finale.
hmm... może miłość jest bardzo nieskomplikowana. jest albo jej nie ma. skomplikowane mogą być okoliczności, które ta miłość przezwycięży lub nie. wreszcie - opowieść o losach takiej miłości może mieć walory artystyczne... albo nie.
Dokładnie anemiczny film o chemii, bez chemii. Uwielbiam mistrzów kina "gorsetowego" ale w tym ideologicznym gniocie nie udało się nawet na milimetr podskoczyć do James'a Ivor'ego, Kubricka (Barry Lyndon), Polańskiego (Tess) i wielu, wielu innych. Najbardziej szokuje mnie zachwyt krytyków.